Rozdział: 8.
– Smoczyca...
Zamknąłem drzwi z hukiem i
poszedłem, przez karczmę na dwór. Nie mogłem od tak, sobie wrócić. Ja miałem
tutaj misję do wypełnienia. Miałem przeznaczenie, którym było zostać tutaj i
chodź by miało mnie to kosztować zdrowie i życie. Musiałem oddać się tej
krainie w pełnym tego słowa znaczeniu. Dopełnienie tej misji było ważniejsze
niż moje życie. Niż cokolwiek innego!
Wybiegłem na
polanę. Byłem zmęczony tym wszystkim. Dodatkowym problemem był jeszcze Bill,
którego ja tak bardzo kochałem. Dla którego zrobiłbym i oddał wszystko! Tak,
wciąż go kocham… W ten sposób. Może się to wam wydać obrzydliwe, ale…
Miałem mało
czasu, żeby znaleźć Yukiego, a z jego pomocą musielibyśmy znaleźć czarną,
smoczyce, bo tylko ona mógł mi pomóc w wypełnieniu tej misji. Bałem się,
zapewniam was, bo. Zapewne zginę, ale… Trudno… Nikt nie będzie tęsknił. Nikt
prócz Billa.
Feniksa
znalazłem, przypadkiem, gdy ze swoją „kobietą”* i jego dwoje skrzeczących
dzieciaków, które wprost uwielbiałem. Teraz właśnie, uczył ich latania. Miał
pecha, bo wpadł na mnie.
- O hej…
- Pomóż mi…
– Warknąłem chłodno.
- Cóż za
uprzejmość. – Prychnął. – W czym?
- W
znalezieniu czarnej smoczycy!
-
Oszalałeś?! – Wydarł się – On nas zabije, nie, nie, nie! O nie! Nie zgadzam
się!! Tom, ta misja jest cholernie nie bezpieczna.
Sfrunął na
ziemie i spojrzał mi w oczy. Jego tęczówki emanowały strachem.
- To powiem
inaczej… Idź do Billa i każ mu tu nigdy więcej nie wracać.
Ruszyłem
stronę „Krwawej pustyni”. Podobno tylko nie liczni przechodzili tę próbę i
uchodzili z niej żywi. Niespostrzeżenie, Yuki przeleciał przede mną.
- Tom, to
naprawdę nie bezpieczne! – Jęknął, a piasek złapał go.
Nic mu nie
będzie. Feniksy odradzają się. Dałem jeszcze kilka kroków i znalazłem się na
pustyni.
Piach zaczął
wirować wciągając mnie do środka. Przestraszyłem się. Niewidzialna siła zaczęła
sprawiać, że zostawałem. Szarpałem się przez krótką chwilę. Przyjrzałem się
feniksowi, który został uduszony przez piach i wciągnięty przez wir. To nic nie
da! Rozluźniłem się, a zajęło mi to kilka sekund. Chwilę później leżałem na
kamiennej posadzce. Wstałem i popatrzyłem na trzy różne korytarzy!
Westchnąłem…
- Który mam
wybrać? – Zapytałem samego siebie, przesuwając palcami po kaburze z bronią
ruszyłem przez środkowy korytarz.
***
Po kilku godzinach błądzenia w
niesamowitych ciemnościach, zobaczyłem a raczej usłyszałem głos:
- Ssss… Kim
jesteś?! – Syknięcie było tuż za mną, więc gdy odwróciłem się poczułem, jak po
moim policzku przechodzi coś zimnego. Jakby… Ogon, jęzor?! Cholera! Przeraziłem
się.
- Kim
jestem? Ja jestem Tom.
- Wybraniec!
Ssss! Wybraniec! Sssss!! – Słyszałem z dwóch, stron a później coś przeleciało
mi pod nogami. Stałem w bezruchu. Złapałem klingę miecza i chciałem nią
szarpnąć, aby rozpłatać potwory, gdy nagle poczułem, jak po mojej ręce spływa
krew. Kurwa! Ugryzły mnie! Ale boli! Poczułem jak upadam na coś brudną
posadzkę, – bo ogólnie śmierdziało – a później usłyszałem tylko słowa
„wybraniec!” i syczenie węży.
***
Obudziłem się. Leżałem, albo nie,
inaczej wisiałem nad ruszającymi się pode mną postaciami. Sufit? Przez dłuższą
chwile miałem rozmazany obraz. Zamrugałem i dopiero po chwili zrozumiałem, co
się dzieję. Wisiałem w jakimś dobrze oświetlanym pomieszczeniu za ręce,
przykuty do sufitu. Sam nie wiem jak tam się dostałem. Postaciami okazały się
poruszające się z wolna liście. Szarpnąłem się mocno. Nic to nie dało! Kurwa!
Szarpnąłem się mocniej i mocniej! Jęknąłem. Spojrzałem na boki. Hmm… Stare
łańcuchy i kajdanki, powinno być prosto!
Szarpnąłem
dłońmi z całej siły i… Trzask! Spadłem na ziemię.
- Chyba nie
żyje.. – Jęknąłem cicho, do siebie, starając się usiąść. Po którejś z kolei
próbie, udało mi się to! Zasiadłem na czterech literach. Wstałem z ziemi, a
później z wolna ruszyłem w głąb jamy. Czarna smoczyca, z opowieści tak naprawdę
była czarnowłosą dziewczyną, która objęta była klątwą. Podobno, gdy wpadała w
szał potrafiła zabić spojrzeniem.
- Witaj,
wybrany! – Usłyszałem głos, a sekundę później stanęła przede mną smolista
smoczyca. Jej oczy były koloru płynnego złota, łuski miała w barwie czarnego,
ale błyszczącego węgla.
- Nie kłam!
Wiem, że to tylko twoja powłoka..
Ona zaśmiała
się i zmieniła w dziewczynę, która była przypięta łańcuchami, do ściany. Jedno
oko miała przysłonięte przez grzywkę, drugie miała zamknięte, ale tak czy
inaczej czułem się nieswojo.
- Przegrasz
tę bitwę, ale twój brat, bliźniak oczywiście wygra wojnę! – Syknęła dziewczyna,
a później poczuła miecz w swoim brzuchu. Zadrżała niepewnie, a chwilę później
splunęła krwią. Podszedłem do niej, a ona podniosła jedynie dłoń. Milczała,
doprowadzając mnie do szaleństwa.
- Odpierdol
się suko, od mojego brata.
- Oh… A ty
go dalej kochasz, tak? – Zapytała kpiąco czarna smoczyca, plując się krwią.
-
Przyszedłem tutaj po twą pomoc smoku, a nie po rady…
- A czegóż,
to potrzebujesz, mości rycerzu? – Wyszeptała, ledwo poruszając wargami.
Podszedłem
do dziewczyny wyciągając z jej brzucha katanę, umazaną czarno-błękitną krwią.
- Droga
smoczyco, przybyłem tutaj, bo moje imię to Tom Kaulitz i pragnę prosić Cię o
pomoc za jakiś czas.
- Nie masz
wojska, mam racje?
- Między
innymi. Znaczy mam kilka osób… – Wyszeptał cicho.
- Udaj się,
więc do wyroczni ona Ci coś przekaże…
- Do
wyroczni? – Sapnąłem ze złością. – Jam przybył do Ciebie, smoczyco, tyś jest tą
najpotężniejszą – Szepnąłem cicho, po czym dodałem. – Bardzo Cię proszę błagam
Cię, pomóż mi, a ja pomogę Tobie! – Upadłem na kolana.
- Zgoda…
Przetnij łańcuchy… – Szarpnąłem mocno klingą miecza, a następnie, ubrudzonym od
jej krwią ostrzem uderzyłem raz, drugi i trzeci. Przy czwartym zaś udało mi
się!
Upadłem, a
czarnowłosa, zmieniła się w czarnego, pięknego smoka.
- Jestem do
twej dyspozycji… I twojego brata.
***
Wróciłem do mieszkania z miniaturką
smoka w klatce. Bill leżał na łóżku w moim pokoju. Kurwa, co on tu jeszcze
robi? On nie może tu długo być! Odstawiłem klatkę na szafeczkę nocną. Na sobie
miałem czarny płaszcz, czarne spodnie i tego samego koloru bluzę.
- Nie mogę
jak na razie odejść… – Szepnął, nim zdążyłem zadać mu pytanie, i spojrzałem na
niego z niechęcią.
- Bill musisz odejść…
- Dlaczego?
- Bo zginiesz tutaj! – Warknąłem. – Nie potrafisz
walczyć, ale zrzucać i zabijać brata świetnie potrafisz.. – Dodałem z przekąsem
bardziej do siebie niż do niego.
- Tom… To naprawdę nie ja i gdybym mógł cofnąć czas i
wiedzieć, co się stanie… Zrobiłbym to! – Załkał cichutko chłopak. – Tom, ja Cię
kochałem! – Krzyknął nagle, a potem, gdy było już za późno zatkał swoje usta
dłonią. Westchnąłem i usiadłem przy nim i mocno go objąłem. Szczupłe i wątłe
ciało bliźniaka zaczęło mocno drżeć i dygotać. On rozpłakał się, ale wtulony
mocno we mnie. Delikatnie odchyliłem jego głowę w tył. Obserwując, badając jego
reakcję. Nie było w tym nic, a nic brutalnego. Jak na razie… W jego pięknych,
brązowych oczach dostrzegłem lekki strach i jakby… Zdziwienie pomieszane ze
strachem?
Patrząc mu głęboko w oczy, tylko po to, aby chwile
później go pocałować. Zaplótł mi, swoje drżące dłonie na karku, tuląc się do
mnie…
…******…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz